Autoportret bez serca. Bez wątroby i jelita cienkiego, na tle Galaktyki Andromedy. I z całą resztą poddającą się opisom równań fizyki kwantowej.
cudowne_obrazy
Mandala uwikłania (w dualności). Jaźń niczego nie oczekuje. Wystarcza jej, że się przejawia - mijając ego, widać wyraźnie, jak Galaktyka Andromedy wiruje pod małym palcem lewej ręki.
Autoportret splątany. Ostatni człowiek żyjący we Wszechświecie - Wiktor, zabija przedostatniego żyjącego człowieka - Zuzannę. Ostateczne rozwiązanie - inicjacja procesu zanikania dualizmów. Dualizmy generując opór przesłaniają alternatywę - swobodny przepływ. Splątanie to pochodna dualizmów. Matematyka jawi się jako cudowny, transcendentny kod świadomego umysłu. Splątanie rozpuści się w absolutnej Pustce. Jeśli już chcesz, spróbuj zrobić to dobrze.
Autoportret z ego, wciąż obecnym z tyłu głowy. Emocje przychodzą i odchodzą. Po uporczywej uważności wszystkie myśli odeszły, jak wody płodowe. Myślałem, że już umieram. Okazało się, że to tylko gorsze samopoczucie.
Autoportret 4/7 – cierpienia nie sumują się. Już cztery piwa wygaszają uważność na siedem dni, odsłaniając monstrualnie przerośnięte ego. Ego liczy na to, że zrozumienie pozwoli mu zmienić świadomość. Nie wie, że rudymentarne składowe rzeczywistości są alogiczne. Tak jak i alogiczne są głębokie poziomy umysłu. W Auschwitz-Birkenau ludzie wymordowali kilka milionów spośród siebie. Bez znaczenia jest czy ginie jeden człowiek czy miliony - ego zauważa, że cierpienia nie sumują się. Pamięta, jak kiedyś czytało Medaliony Nałkowskiej. Teraz Przypomnij się, Króliku Updike'a.
Autoportret 3/1000 – umysł jak lustro. Przez trzy dni rozpadałem się na tysiąc kawałków. Ostatni z nich roztrzaskał się o Śunjatę. Zobaczyłem, że nie mam i nigdy nie miałem własnego Ja. Poczucie Ja to tylko silne, uporczywe swędzenie. Jestem labilnym stwarzaniem się z chwili na chwilę. Staję się tym co akurat doświadczam. Teraz jestem obrazem, który maluję. Za chwilę wyjdę na ulicę i wyrzeźbi mnie sobotnio-nocny tłum na Piotrkowskiej.
Autoportret z trzech godzin i pięćdziesięciu siedmiu minut. 18:30 uwikłanie, 18:40 nadal uwikłanie, 18:50 splątanie jakby odpuszcza, 18:55 staję się przeźroczysty, 19:03 pierwsze przepływy energii w górę i w dół. Dziesięć minut później słabną napięcia, pęd zwalnia. Świadomość gotowa jest do umierania. Umieranie zaczyna się o 19:17. Razem z nią dogasa moralność, despotyczna dziwka. Konają myśli. Zdycha prawda i uczciwość. Szacunek dla innych dorzyna się z empatią na tle rozsypujących się, strzelistych chwilę temu, poglądów
i przekonań. Moje życie warte jest tyle co kilogram ziemniaków. A moja samoświadomość tyle co kilogram buraków. Albo i mniej. Więc pozwalam jej
gnić - rozpada się o 19:33.
Pięć minut później umiera umieranie. Aż do 22:27.
Autoportret z pediatrą. Z perspektywy egzoplanety w Galaktyce Andromedy - logika jest tylko jednym ze sposobów przejawiania się. Są i takie, gdzie za horyzontem nie ma horyzontu. Bo kobiety mają rację - mężczyźni są jacyś nienormalni. Zasługują tylko na dwa słowa w przeciągu albo lizaka. A wszystko to powiązane sznurkami. Kiedy już jego ręka nie jest jego, a jego łydka to tylko dwa kilo mięsa z kością. Nie ma żadnej obiektywnej potrzeby, aby życie znaczyło coś więcej. Coś, jak stosunek analny ze swoim pediatrą.
Autoportret ze skrzypcami. Jeszcze w oparach redukcjonizmu, ale już trochę holistycznie. Schrodinger - złożoność materii przekracza możliwości ludzkiej wyobraźni. A ego wciąż swoje - kim jestem? To, zdaje się poprzez jego ciało i umysł, Wszechświat doświadcza swojego istnienia. Nie ma nic niepokojącego w zabijaniu się nawzajem. Jego pogarda dla innych jest dobra, tak jak i jego nienawiść
- też jest dobra. Ego ma w dupie tę całą ekologię - widocznie tak ma być, gdy ołów
i benzopireny falują w żyłach. Ego pamięta jak opadła mu szczęka na koncercie Shlomo Mintza w Filharmonii Łódzkiej. To było cudownie nieśmiertelne - tak Jaźń dojrzewa do śmierci. Pamięta też szaleńczą muzykę osiemnastoletniego Bartłomieja Nizioła. Obecna jest cały czas w pobliżu trzeciej synapsy, w osiemset szesnastym rzędzie trzysta tysięcy pięćset sześćdziesiątej ósmej warstwy podświadomości. Jaźń, Wielka Niemowa, dojrzewa do ostatecznego uwolnienia, choć nadal nie zdaje sobie sprawy ze struktury rzeczywistości, w której przyszło jej uformować się.
Autoportret z hymnami. Chmury płyną po wodzie - w żyłach płynie śmierć za macierz. Wartość życia jest wymierna, to dwanaście pięćdziesiąt za kilogram mięsa z kością lub dwa centymetry - tyle co szerokość ostrza. A chmury płyną po wodzie jak muzyka - hymn. I jeszcze jeden hymn. Jak sto dziewięćdziesiąt sześć hymnów. Każda śmierć jest na swoim miejscu i taka jak być powinna.
Rozlew krwi - autoportret z trzema aktywnymi synapsami. I z jedną dotkniętą Alzheimerem. Rozlew krwi za macierz jest wymagany. Robert Oppenheimer o rozlewie krwi - tylko w białych rękawiczkach! Ego o rozpadających się przekonaniach - tego dziś pragnę! Kiedy inne dzieci budowały zamki w piaskownicy moje pięcioletnie, polskie ego budowało się na obozach koncentracyjnych. Ego ma obozy koncentracyjne we krwi. To coś innego niż łzawy patriotyzm uświniony krwią. Ego zauważa, że śmierć ciała - jeśli oczekiwana - jest cudownym przeżyciem, ostatnim doświadczeniem, którego jeszcze nie miało.
Ludzkie życie trwa trzy nanosekundy w skali Wszechświata. Jego ego powstało dwie nanosekundy temu i za jedną nanosekundę rozpłynie się w pustce. W ludzkiej skali - Jaźń jest elementem większej całości, na przykład wody w Zalewie Sulejowskim. Ego upiera się, że Jaźń nie istnieje. Może dlatego, że Jaźń jest jednostajnie nijaka. Jaźń o jego świństwach - milczy, o jego skrywanej nienawiści - milczy, o jego chciwości - milczy. Wielka Niemowa. Gdy milczy gadający umysł, pustka tworzy na nowo Rafała Wojaczka, albo splątanie kwantowe, albo zapach genitaliów. Życie we Wszechświecie pączkuje jak prażona kukurydza, a nawet jeszcze szybciej. Trwa krócej, niż dźwięk uderzającej o asfalt kropli krwi. Jego Jaźń nie jest Polakiem. Oto wyczekane pożegnanie. Przypływy w górę i w dół, od kręgosłupa żebrami do serca. To wolność.
Autoportret nienasycony - piasek, na dnie Zalewu Sulejowskiego albo w kuwecie. Dualizm i jak zwykle komiczny antropocentryzm. Zły w lewej półkuli mózgu, dobry w prawej nerce. I nienawiść rozsadzająca serce, skurczone w okolicy zachyłka okrężnicy.
A wszystko to razem, nierozdzielne. Wciąż mało.
Nie głód - nienasycenie.
Autoportret z pudełkiem. Jego świadomość jest niczym puste pudełko. Przez otwory w prawej i lewej ścianie doświadcza dźwięków. Przez otwór w przedniej zapachów i obrazów, z tyłu ego i gadającego umysłu, przez otwór u góry Jaźni i podświadomości, a z dołu emocji i odczuwania ciała. I to wszystko. Jest tym co do niego dociera, czego akurat doświadcza. W środku nie obserwuje niczego więcej, w środku nie ma nic. Cóż za niespodzianka! Pustka, z której wystają nogi i ręce.
Autoportret strukturalny, na kształt przebaczenia.
W świadomości nie ma kwarków ani gluonów. Tylko dwie równoległe autostrady. Kobiecy głos w mojej głowie - tak, przebaczenie to absolut. Moja samoświadomość jest biała. Ego jest szare, ciemnoszare. Podświadomość czarna i zajmuje relatywnie mało miejsca. Jaźń jest złota, pulsująco rozedrgana, jak powierzchnia Zalewu Sulejowskiego. Jak mawiał Murray
Gell-Mann, deprywacja sensoryczna to gwałt, prostszy jest obcinacz do paznokci.
Autoportret z pasożytem. Świadomość, od kiedy była gwałcona, rodziła stany lękowe
o różnym nasileniu. Rzuca nim codziennie, kiedy tylko oddaje się ego. Stężenie jego metabolitów w moczu wciąż jest śladowe. On nigdy nie umrze,
bo On nigdy nie istniał. Istniało złudzenie.
I pustka. Wiem, że wstrzykiwano mu do mózgu oksytocynę z adrenaliną.
Coś jak Escitalopram dwa razy dziesięć miligramów z Cognac Croizet z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego. Już teraz jest martwy. Zawsze był. Nietzsche: "Progenitura jest przeszkodą w osiągnięciu absolutu, tak samo jak twoje kobiety." Jego ego twierdzi, że kobiety są OK. Jak w telewizyjnej reklamie
- kobiety i progenitura - toksyczne związki w twoim mózgu.
Jego nienawiść - autoportret. Nie będzie empatycznie, ani skromnie. Jego
nienawiść jest wielka. Jego nienawiść jest zawsze gotowa. Gotowa do uwolnienia. Uwielbia swoją nienawiść. Nienawiść polska to przy niej karzeł z kompleksem małego i krzywego członka. Jest
jak głos Lisy Gerrard, odprowadza na skraj, aż tam. Jak wszyscy jego
sąsiedzi, kiedy zetknął się z ich zdziczałym humanizmem. Zasrany antropocentryzm. Gdy nie bawi go już jego nienawiść, wtedy garść Hydroksyzyny plus Xanax sześć miligramów.
I czopek na rozluźnienie.
Autoportret z truskawkami - wgląd na ławce. Stopniowo staje się przeźroczysty. Więc
i wycisza się ego. Plac Komuny Paryskiej. Słabną algorytmy wyryte w podświadomości. Każda komórka ciała
krzyczy - umiera! Wtedy jego ciało znika. To, co jest na zewnątrz gęstnieje, rośnie, staje się jedyną dostępną świadomością. Nic nie jest takie, jakim się wydaje.
Nic nie jest tym, czym się wydaje. Ławka naprzeciwko nie jest białym, drewnianym przedmiotem do siedzenia. Jest tylko ławką. Nijakość, bez żadnych właściwości. Przebiegający yorkshire terrier nie jest psem, jest tylko yorkshire terrierem.
Truskawki
na straganie są tylko truskawkami. Algorytmy powracają
w chwili nieuważności. Opór ma charakter kompulsywny.
I cierpki smak.
Autoportret i przepływy. Wszystko przychodzi
i odchodzi. Nieprzerwany przepływ. W górę
i w dół. Emocja przychodzi
i odchodzi.
Tak samo i myśl. Przychodzi i odchodzi moja stopa. Moja stopa nie jest moją, jest tylko stopą. Tak samo wątroba i serce i odbyt. Przychodzi
i odchodzi świadomość.
I nienawiść.
Nienawiść nie jest moja, jest tylko nienawiścią.
Ego zauważa, że łatwiej jest umierać, kiedy nienawidzi się.
Autoportret "wszystko się zmienia". Nie ma niczego, czym na dłużej można podeprzeć ego. Ego staje się natarczywe i nie do zniesienia. Rozpada się i buduje na nowo. Rozpada na tysiąc drobiazgów, i buduje z dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu. Jest tak samo rzeczywiste jak i jego brak. Umysł wpada we "wszystko już było"
- bułka
z masłem. Kilka piw na otrzeźwienie. Coś na głowę. Na palce tylnej ręki.
A wszystko to nadal tylko opór,
opór, opór.
Walczący z ego - autoportret . Nienawiść przychodzi i odchodzi, niezależnie od tego, czy jest akurat potrzebna. Przenoszę więc ego w okolice żołądka, albo do pięty prawej nogi. Stawia opór, opór i opór.
Autoportret pozbawionego ról społecznych. Odsunięcie progenitury to wolność. Moje ego nie chce już dłużej być ojcem. Przesuwam je więc w okolice żołądka albo do pięty prawej nogi. Ego uwielbia systemy kognitywne, szczególnie te zmierzające do jego usunięcia. Często zachowuje się jak śledź. Śledź na pusty żołądek albo śledź w żołądku pełnym alkoholu. Po wydaniu "Mdłości", Jean-Paul Sartre: moje ego nie jest już ojcem.
Rzeczywistość Śunjaty pozbawiona jest znaczeń. Wiedział o tym i z tego powodu często bywał zmęczony dobrym samopoczuciem. Tam było podobnie, gdy Robbe-Grillet strzelił do Butora z zazdrości o Sarraute. Tak, tak właśnie chciał, chciał, aby to trwało. Na krawędzi lewej półkuli, podniecony umysł wytwarzał kaskady emocji, których nie nadążał już nazywać. Ale to ego nadal pociągało za sznurki.
Autoportret - elementarna molekuła Systemu. Miała dokładnie to samo co świnia i karaluch. Głowa była pusta, w głowie nie było świadomości. Jama brzuszna też był pusta. Tam gdzie były płuca swobodnie przepływało powietrze. W okolicach serca nie było nic. Nie było nic na wylot w miejscu wątroby i śledziony. Ego zostało przeniesione do wskazującego palca prawej ręki. Identyfikacja z polskością - do kciuka lewej ręki. Identyfikacja z Homo sapiens - w okolice członka, albo dwa metry przed nim. Mogła nim dowolnie manipulować. Nienawiść do Systemu energetyzowała każdą jego komórkę, każdy jej lepton, kwark
i cząsteczkę Higgsa. Była zbudowana
z nienawiści do Systemu.
Wszechobecny opór, czyli autoportret z ego. Ego zauważa, że ludzka jaźń ukształtowana do życia w samotności nie potrafi funkcjonować bez emocjonalnego przywiązania. Ego głęboko się nad tym zastanawia. Jego komórki już niedługo poddadzą się wielkiemu energetycznemu rozpadowi. Ale
póki co, ego obsesyjnie buduje swą rozpiętość na każdej formie oporu. Cały zbudowany jest
z oporu.
W częstoskurczu psychicznych mięśni.
Autoportret z Jaźnią. Wgląd po stu tysiącach dwustu czterdziestu trzech nieudanych próbach zlokalizowania Jaźni. Mam ją. Szukałem jej w płucach, żołądku i w głowie.
W paliczku serdecznego palca lewej ręki i w trzecim kręgu lędźwiowym kręgosłupa.
Nie widziałem jej, chociaż cały czas stała dziesięć centymetrów przede mną i patrzyła mi prosto w oczy. Gdy ja jej szukałem, ona też siebie szukała. Gdy ja czekałem aż się pojawi, ona też cierpliwie czekała. Teraz ostrożnie przeniosłem ją w okolice kręgów C1 i C2 szyjnego odcinka kręgosłupa.
Ciągle mając na uwadze istnienie betonowego humanizmu, schizoidalnego antropocentryzmu i łzawego patriotyzmu uświnionego krwią. Gniew
i nienawiść mają dla ego szczególną wartość. Codziennie tworzą strzelistą formę w stronę absolutu. Ego już doświadczyło czym jest Jaźń. Jest Tym, Który Jest. Ego pogodziło się już, że jest tylko Tym, Który Się Pojawia. Dla rozczarowanego ego, cudowną niespodzianką był wgląd, że można poczuć zmęczenie doświadczaniem Śunjaty.
Autoportret na piasku. Ego coraz mniej identyfikuje się z otaczającą rzeczywistością. Jest niczym kobieta zanurzona w feromonalno-hormonalnej kąpieli. Wgląd po ostrej jeździe nad Zalewem Sulejowskim - ego jest piaskiem zalewanym przez fale. Istnieć to stawiać opór. Ego rozpoznaje już
swoją naturę. I wtedy przychodzi do mnie mój
pies, którego nie mam. Jaźń zbrukana
w błocie krwi. Ego upaprane
identyfikacją. Jestem piaskiem. Mogę decydować kim chcę być. Wybieram piasek. Przedawkowanie alkoholu odwleka sprawę.
Autoportret z oznaczoną zemstą - wściekłość i nienawiść - i zemsta przynosząca ulgę. Moje ego jest cyniczne, zimne i bezwzględne. I mściwe. Zemsta przynosi ulgę. Nie szekspirowska zemsta tylko zwykła, codzienna mściwość. Umieściłem ją w dolnej, lewej trójce (zaznaczona na czerwono), gdzie jest jej bardzo dobrze. Dla manipulacji i szantażu emocjonalnego, które dają mi satysfakcję, najlepszy okazał się palec prawej ręki (zaznaczony na czerwono). Teraz już dokładnie widać - w Śunjacie zawarta jest kompletna i wyczerpująca odpowiedź. Odpowiedź nie jest Śunjatą. W Śunjacie zawarta jest odpowiedź.
Człowiek nie jest celem istnienia Wszechświata - autoportret.
Autoportret z psem. Droga Mleczna jest średniej wielkości galaktyką spośród trzystu miliardów galaktyk. Słońce jest małą gwiazdą wśród trzystu miliardów gwiazd Drogi Mlecznej. Nie ma prawa we Wszechświecie, które zabraniałoby uśmiercać psy. Nie ma prawa we Wszechświecie, które zabraniałoby pozbawiać życia człowieka. W Śunjacie życie jest nic nie warte. To doświadczanie ostatecznego dobrostanu nieistnienia.
Wiatr w klatce piersiowej - autoportret. Po kilku dniach uważności ego doświadczyło, że świadomość jest ekranem na którym wyświetlane są komunikaty z podświadomości. To wielka iluzja. Genialna iluzja - świadome wewnętrzne Ja nie jest czymś więcej niż niczym. Pustka nie daje żadnej satysfakcji.